Nocny Marek

Już od kilku lat wybierałam się na Nocnego Marka. Listopad w moim rozkładzie jazdy był czasem chorowania, w ostatnim roku łamania nogi lub szpitalnych wizyt. Tym razem prawie przechytrzyłam miesiąc. Prawie, bo do jego końca pozostało jeszcze kilka dni. Co nie zmienia faktu, że udało się wystartować w zawodach. Na starcie pojawiły się 24 ekipy. Ruszyliśmy w ubiegłą sobotę o 16:30. Na trasie byliśmy 14 godzin. Długi czas spędzony w lesie zaowocował obszerną relacją fotograficzną. Obecnie panuje fanatyczna moda na tzw. samojebki. Niektóre wyszły nam lepiej, niektóre gorzej. Zapraszam do oglądania i zapoznania się z krótką relacją z rajdu. Jak było? Przede wszystkim ciemno...

źródło: kcynia.info

Powyżej zamieszczam schemat rajdziku. Należał on do tych krótkich pod względem kilometrażu. 

Na jednym z punktów etapu pierwszego (rowerowego) oddawaliśmy strzały. Takie zadanko specjalne na rozgrzewkę. Baczni obserwatorzy zauważą na zdjęciu, że trzeba było trafić do pięciu celów. Nasze metalowe tabliczki miały kolor niebieski. Z daleka może nie widać...  

Układacz trasy bardzo się postarał z usytuowaniem punktów. Wariantów było całkiem sporo. Kropeczki tuż po starcie szybko rozjechały się w przeróżne strony. Tutaj można prześledzić weekendowe tracki zawodników.

Po rowerze nastał kajak. Zwykły spływ Notecią. 14 km. Za bardzo nie mieliśmy okazji, żeby się poopalać podczas płynięcia. Okazało się, że w Księżycu nie za bardzo się da. Zaczynało się robić zimno – to była atrakcja tego etapu. 

W połowie etapu kajakowego organizator zafundował nam tylko jedną przenoskę. Moja skwaszona mina wskazuje, że zimno nie doskwierało tylko w stopy. Majtki na tym etapie też już były mokre.

Najciekawiej zaczęło się robić na etapie pieszym, który rozpoczęliśmy po kajaku.

Jak lecimy na szósteczkę? Naokoło, drogami? Wybraliśmy wariant przez rowy, po łąkach i po tej pięknej zieleni widocznej na mapie. Oj to nie był las, to był labirynt krzaczorów nieprzechadzalnych. Błądzenie widać na naszym tracku. Wybitnie nie mieliśmy szczęścia z trafianiem w przejścia. W Burkinie takiej roślinności to tylko ze świecą szukać.

Później weszliśmy sobie na mapkę pieszą w skali 1: 17 500. Jedyne co na niej grało to właściwie tylko warstwice. Jeśli zdarzały się jakieś drogi, to często z niczym się nie zgadzały.

Na tym etapie rozstrzygnęły się wyniku rajdu dla wielu zespołów. Darek kategorycznie odmówił biegania. I na dobre nam to wyszło. Po pierwsze ze względu na teren, który był wymagający (wielkie jary). Po drugie - aktualność mapy (lata 50. ubiegłego wieku). Po trzecie – jak na niespiesznych piechurów wyglądaliśmy mało profesjonalnie, żeby się inni za nami ciągali.

Nocą w lesie to się dziwne rzeczy dzieją. Dwa razy spotkaliśmy myśliwych. Panowie poinformowali nas, że oni sobie na tym terenie polują. Do końca nie byli w stanie zrozumieć czego szukamy w lesie o tej porze (chyba wtedy północ dobijała). Na zdjęciu widać myśliwego, który coś tam do nas krzyczał z ambony. Trochę niewyraźny, ale tam siedział.

Okazuje się, że na rajdach są nowe zwyczaje, które dziwnym trafem mi umknęły. Wiecie, że to teraz Panie ciągną Panów na sznurku?

Na zdjęciu nasza konkurencja mixowa. Ma kobitka parę. W lesie było strasznie ciemno, dlatego te zdjęcia takie ciemne wyszły.

Etap był fantastyczny. Prawdziwy rarytasik dla wytrwanych orientalistów. Zeszliśmy z tej niby mapki do bno na mapę główną. Siódemeczka łatwa się zdawała, ale tylko z obrazka. Natomiast przejście z siódemeczki do strefy zmian obfitował w trzciny wysokie. Te krzaki nie do przejścia ciągle nas prześladowały. Tam były łąki. Przymrozek się zrobił. Tym razem organizatorzy oszczędzili nas opcją swim&run. Ten swim to taki maksymalnie do kolan wyszedł.

Po etapie pieszym czekała na nas już tylko rowerowa końcóweczka. Renoma zawodów konwaliowych jest taka, że prócz zawodniczki z Burkiny trafili się tym razem Hiszpanie. Ci Hiszpanie to przy każdej możliwej okazji podczepiali się do jakiegoś zespołu. Do nas podczepili się na ostatnich punktach. Pod koniec etapu rowerowego zaczęli tak przyspieszać, że przejechali drogę do bazy. Zrobiliśmy ich pewnie na 10 sekund:-)

Konwalie jak zwykle trzymają fantastyczny poziom pod każdym względem - wybór terenu, trasa, organizacja, atmosfera - rewelacja. Latem na mecie są pyszne ogórki kiszone, a teraz na śniadanie przygotowano nam pyszną jajecznicę ze szczypiorkiem. Na śniadanie... bo na mecie stawiliśmy się przed 7 rano, ale już w niedzielę:-)

Comments